.
Zgubny urok. Opowieści osobliwe
Marek Sikorski
Teraz to już III wydanie!
(Wyd. III 2021 r.)
.
.
.
Świat jest zupełnie inny, niż o nim potocznie myślimy. Nie chcemy o tym wiedzieć, dlatego błądzimy i żyjemy w szaleństwie. Ludzie lubią się bać i śmiać, a życie jest pełne lęku, grozy i kpiny. O tym są te opowiadania!
Książkę wydało Wydawnictwo Sativa Studio, a projekt graficzny i skład wykonała Katarzyna Malkusz.
.
.
Spis treści
.
.
Zgubny urok ……………………………........………… 7
Diabelskie zwierciadło ………………………....……. 11
Mniszka bez welonu ……………………….......……. 14
Sen dziwny i straszny ………………………....……. 21
Pięta achillesowa ateisty …………………....…….. 23
Milioner ………………………………………...........……. 25
Anioł się pojawił ………………………….........…….. 28
Sposób na karpia
…………………………....……….. 31
Wieczór andrzejkowy
………………………...…….. 34
Człowiek zwany Psem ………………………...……. 36
Wigilijne mroki ……………………......……………… 40
List Pana Jezusa do proboszcza ………..…………. 43
Portret matki rybaka …………………….....………. 45
Stary Albert ……………………..........………………. 48
Kapelan więzienny ………….....……………....……. 51
Mroczna kaplica cmentarna ……………....……. 54
Trędowata żebraczka ………………………....……. 58
Pierścionek z trzema rubinami …………….……. 61
Wystrzałowa zabawa sylwestrowa ……….……. 64
Wojtek ma dobre życie ………………………....……. 70
Diabelski młyn …………………….........…....……. 73
Męczeństwo starego Tarasquo ……………...……. 75
Serce psa ………………..................………....……. 78
Upiór w lustrze …………………….........…....……. 81
Wirus cywilizacji śmierci ………….....…….……. 83
.
.
Projekt okładki, projekt graficzny i skład
Katarzyna Malkusz Sativa Studio
.
Człowiek zwany Psem
/opowiadanie ze zbioru pt. "Zgubny urok"/
.
Katarzyna Malkusz Sativa Studio
.
Człowiek zwany Psem
/opowiadanie ze zbioru pt. "Zgubny urok"/
.
Długo zastanawiałem się, czy powinienem o tym napisać, gdyż jest to
historia prawdziwa, którą wielu mogłoby potraktować jako zmyśloną. Wprawdzie
granica między wyobraźnią a rzeczywistością jest w wielu przypadkach płynna,
szczególnie w sztuce i literaturze, to jednak tym razem ważną rolę odgrywa
prawdopodobieństwo. A wykładnikiem prawdopodobieństwa owego zdarzenia jest
fakt, że każdego roku w zimie zamarzają biedni ludzie.
O tym jest ta historia!
Artur Nowidzki zamieszkiwał w małym domku we wsi Jarnołtowice, która leży,
jak niektórzy mówią, na końcu świata, ale w rzeczywistości znajduje się ona tuż
przy granicy polsko-czeskiej.
Nie bardzo mu się podobało tutaj. Dom stał w niedogodnym miejscu, bo obok
ordynarnej knajpy, w której zbierały najgorsze typy ze wsi. Popijali tanie
trunki, czasami aż do północy, przy tym przeklinali, wrzeszczeli i wszczynali
bijatyki. Pewnego razu grupa takich wiejskich pijaków stanęła przed domem
Artura i wyzywała go od najgorszych, tylko dlatego, że on nie pił z nimi i nie
zawierał żadnych znajomości. W ten sposób różnił się od nich, co nie podobało
się tej grupce i wzbudzało jej niechęć i agresję.
– Ty dziadu! Ciebie to nawet na wódkę nie stać! – krzyczał swego czasu do
Artura niejaki Kulski, miejscowy pijak zwany Kuternogą, bo miał jedną nogę
krótszą. Każdy się z nim liczył. No może oprócz własnej żony, która wyrzuciła
go z domu. Zamieszkał u brata, a ten miał mocną pozycję we wsi, dobrze trzymał
z proboszczem, bo był kościelnym.
Lecz to nie koniec cierpień Artura. Owa pijacka banda postanowiła zniszczyć
coś w jego ogrodzie, aby pokazać swoją siłę. We wsi liczył się wśród ludzi ten,
kto okazywał się być mocnym w gębie i w rękach. Pewnego dnia zdemolowali mu
meble ogrodowe i ukradli metalową bramkę. Kradzież bramki należała do wiejskich
zwyczajów i jej celem było pokazanie, że ów delikwent już nie może oddzielić
się od reszty i jej podlega – brutalny i rzadki to obyczaj.
Z czasem knajpa zbankrutowała. Straciła swoich bywalców, gdyż w innej części
wioski ktoś otworzył nową karczmę. Pijakom spodobało się popijanie w ładnym
pomieszczeniu i siedzenie na wygodnych krzesłach.
Artur odetchnął z ulgą po zamknięciu tego siedliska pijaństwa i hałasów.
Niestety, na tym jeszcze nie koniec. Dzieci sąsiadów dorastały i zaczęły
pozwalać sobie na coraz więcej, zwłaszcza że matka późno wracała z pracy do
domu. Ojciec nie wytrzymał owego wiejskiego życia i opuścił ich na stałe. Ponoć
wyjechał do Włoch i tam założył sobie nową rodzinę. Opuszczone dzieci koiły swój
smutek w rozrywce i różnych zabawach. Zazwyczaj puszczały głośno muzykę i to
tak bardzo, że Artur nie wytrzymywał tego.
Czarę goryczy i zniechęcenia dopełniło pewne smutne zdarzenie. Otóż, jednej
nocy zimy wiatr zerwał mu część dachu i żaden z sąsiadów nie odważył się pomóc
w naprawie. Niektórzy pobożni mieszkańcy, gdy szli rano do kościoła, odwracali
głowy w drugą stronę, byle nie patrzeć na dom Artura, a jak wracali z
nabożeństwa, to też unikali spoglądania w tamtym kierunku. Nawet cieszyli się z
jego nieszczęścia, gdyż ich zdaniem Artur, uważany za bezbożnika, został
wreszcie ukarany. On nie był bezbożnikiem, tylko, zgodnie z biblijną zasadą
zawartą w pierwszym psalmie, postanowił nie zasiadać w świątyni wspólnie z
niegodziwcami.
I tak mijał czas Artura wśród nieżyczliwych ludzi. W jego sercu narastało
rozgoryczenie i niechęć do otoczenia. Postanowił milczeć, unikać jakikolwiek
spotkań i rozmów, a zakupy robił w innej miejscowości.
Jedynymi jego przyjaciółmi były dwa psy. Jeden rottweiler – groźny i straszny,
którego otrzymał w prezencie wiele lat temu od kogoś znajomego. Drugi zaś
owczarek podhalański – pies łagodny i spokojny, którego przygarnął swego czasu
Artur prosto z ulicy. Ktoś we wsi pozbył się tego psa i wyrzucił go pewnej nocy
na ulicę. Pies kręcił się po niej przez kilka dni. Pewnego dnia spał w ogrodzie
Artura. Ten zlitował się on nad nim, dał jeść i przygarnął. Artur często
spacerował z tymi psami. Ludzie widzieli, że dbał o nie i dobrze je traktował.
Mieszkańcy wsi nie rozumieli tego, że człowiek może przyjaźnić się ze
zwierzętami. Wieś ma w sobie coś brutalnego. Tu zabijanie zwierząt jest na
porządku dziennym, przecież żywność pochodzi z zabijanych zwierząt, więc
okazywanie im litości to sprawa nienormalna – tak niestety jest na wsi.
Artur poznał wiejską brutalność. Jego sąsiad, chcąc zaoszczędzić na
weterynarzu, postanowił osobiście scyzorykiem kastrować prosięta. Robi się to,
aby później u świń uzyskać wyższą masę mięsną. Zwykle zajmuje się tym
weterynarz, ale według niektórych lepiej mu nie zapłacić i za to kupić sobie
wódkę. Tak uczynił pijany sąsiad, a prosiaki z bólu rozdzierająco kwiczały.
Inny sąsiad z kolei zabił własnego psa. Był to wilczur, który kilkanaście
dobrych lat pilnował jego domu. Z czasem zestarzał się i zachorował. Wył z bólu
i czuł zbliżającą się śmierć, więc chciał pożegnać się z gospodarzem. Ten
wyskoczył wściekły z domu i skopał psa na śmierć. Potem ogolił się, ubrał
świeżą koszulę i zawiązał krawat, by wraz z rodziną pójść na spacer, bo w
południe miał zacząć się wiejski festyn i zapowiadano promocję lodów
truskawkowych i czekoladowych.
Jedna z sąsiadek Artura zaspała pewnej niedzieli i nie zdążyła na czas
zabić kury na rosół. Regułą jest, że zabita i wypatroszona kura musi przez
kilka godzin zesztywnieć, dopiero potem wrzuca się do garnka; inaczej nie
czynią wiejskie gospodynie. Dlatego uśmierca się drób z rana. Spieszyła się do
kościoła i miała na sobie ładną sukienkę. Wtedy to zabiła kurę. Tak mocno
waliła siekierą w jej szyję, że krew popryskała ubranie. Z tego pośpiechu nie
zauważyła czerwonych plam na nowej ładnej sukience i tak poszła do ludzi.
Pewnego zimowego, mroźnego dnia Artur zachorował – i to tragicznie. Nie
mógł nawet się poruszać. Miał silne bóle w okolicy brzucha i każdy ruch ciała
je potęgował.
Niestety nie miał we wsi przyjaciół. Ludzie unikali go, do czego przyczynił
się dodatkowo fakt, że niektórzy bali się jego psów. W ten sposób Artur nie
mógł oczekiwać jakiejkolwiek pomocy od mieszkańców. Nawet gdyby wezwał
pogotowie, nikt nie ryzykowałby spotkania z jego psami.
Jedynymi towarzyszami cierpienia były jego dwa psy. Artur mimo choroby dbał
o nie, gotował im jedzenie, dostarczał wodę i wypuszczał do ogrodu. Pewnego
dnia miał tak silne bóle, że nie mógł się wyprostować i jednym sposobem
poruszania było chodzenie na czworaka. W takiej pozycji wyszedł z psami z domu
do ogrodu. Wiadomo, że psy muszą wyjść na zewnątrz z przyczyn fizjologicznych.
– Ty już całkowicie zwariowałeś, że psa udajesz! – krzyknął ktoś z
przechodniów.
Bardzo się tymi słowami zasmucił Artur i postanowił wywiesić kartkę w
napisem: „Jestem chory, proszę o pomoc”.
Te słowa napisał na papierze, ale wykonał to farbkami wodnymi, bo takie
tylko miał, a śnieg oraz wilgoć rozmyły napis.
Tego dnia wieczorem, choć padał śnieg, wyszedł on na czworaka z psami z
domu, bo zauważył sąsiadów. Ci przeszli obojętnie, tylko ich dziecko odwróciło
głowę, lecz matka je szarpnęła.
– Daj sobie spokój, to przecież wariat! – krzyknęła na dziewczynkę.
Sypał śnieg, jak zwykle o tej zimowej porze, sypał mocno i pokrywał
wszystko bezlitośnie swoją bielą.
Nazajutrz przechodzący ulicą koło domu Artura mieszkańcy widzieli w
ogrodzie jego dwa psy stojące przy sporej kupie śniegu. Psy wyły i wyły, z
zimna i z bólu. Kiedy słońce swoimi ciepłymi promieniami stopiło śnieg, po
jakimś czasie koło psów powoli zaczęło się ukazywać leżące ciało martwego
Artura.